Wyrok na słynne już krowy z Deszczna, których byli właściciele dawno utracili kontrolę nad tym, co ze stadem się dzieje, w październiku ubiegłego roku wydała powiatowy lekarz weterynarii z Gorzowa Wielkopolskiego, podpisując decyzję zobowiązującą rolników do uboju i utylizacji bydła. Alarm podnieśli wówczas okoliczni obrońcy praw zwierząt, a ich głos dotarł nawet do prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Decyzja została więc wstrzymana, ale jedyną osobą, która zaproponowała takie schronienie, był Witold Bieschke z Czarnocina.
– Wiadomo, że jest to wyjątkowe stado, które rozmnażało się w niekontrolowany sposób. Nie przeprowadzano żadnych badań. Warunkiem tego, żeby żyły jest ich całkowite wyłączenie z łańcucha pokarmowego. Jedyną osobą, która to zaproponowała jest właśnie pan Witold Bieschke, dla którego krowy będą służyć jako naturalne kosiarki – wyjaśnia Izabela Kwiatkowska, szef Biura Ochrony Zwierząt w Zielonej Górze, które jest obecnie dysponentem stada.
Przewiezienie krów do Czarnocina, jak się okazuje, nie będzie w najbliższym czasie możliwe. Powiatowy lekarz weterynarii z Nowogardu Zdzisław Czerwiński twierdzi, że nie może wydać na to zgody.
Stado przebywa obecnie na terenie rezerwatu przyrody Santockie Zakole, gdzie stara się o nie dbać kilkudziesięciu społeczników. Koszty sięgają jednak około 60 tys. zł miesięcznie, nie będą więc mogli robić tego długo.
Paweł Palica