Już nie zastanawiam się, co skrajnie nieodpowiedzialnego wymyślą tym razem ludzie, którzy odpoczywają nad wodą. To nie ma sensu, i tak mnie zaskoczą – powiedział PAP ratownik wodny Łukasz Kamiński.
“Pierwszym zdarzeniem, do którego wypływałem z grupą interwencyjną, było zaginięcie pod wodą 13-latka. Chłopak, razem ze znajomymi, wypłynął na rzekę z kawałkiem styropianu; nie umiał pływać. W pewnej chwili styropian wysunął mu się z rąk, on nie potrafił złapać gruntu. Skończyło się to tym, że musiała przyjechać jednostka wodno-nurkowa i poszukiwać ciała” – powiedział w rozmowie z PAP ratownik wodny z 11-letnim stażem Łukasz Kamiński z Wodnej Służby Ratowniczej.
Dodał, że codzienność ratowników to – pozornie banalne – interwencje po wypłynięciu turystów na rowerkach wodnych czy kajakach. Groźnie robi się, gdy osoby wyprawiające się na takie wycieczki nie sprawdzą prognozy pogody.
“Gdy działałem w Szczecinie, wielokrotnie interweniowaliśmy na jeziorze Dąbie, kiedy kajakarze nie byli w stanie powrócić ze względu na silne fale i złe warunki atmosferyczne” – powiedział Kamiński. Podkreślił, że przed wypłynięciem koniecznie trzeba sprawdzić prognozę i przygotować odpowiednie ubranie. I absolutnie nie pić wtedy alkoholu.
Zaznaczył, że każda akcja ratunkowa dla ratowników wodnych wiąże się z narażeniem życia, każde wejście do wody to sprawdzian umiejętności – nie tylko pływackich, ale też m.in. radzenia sobie ze stresem.
“Osoba, która się topi, będzie w panice, w amoku i nie będzie w nas widzieć kogoś, kto chce nieść pomoc, ale zobaczy nas jako element, dzięki któremu może się utrzymać na wodzie, który pozwoli mu przetrwać. Będzie próbował nas podtopić. Dlatego w trakcie kursu uczymy się odpowiednich chwytów obezwładniających, które umożliwiają szybką ewakuację topiącej się osoby na brzeg” – tłumaczył ratownik.
Jak wskazał, podczas akcji ratownicy muszą odsunąć na bok emocje i działać “jak maszyna”: wykonać zadanie, uratować osobę w niebezpieczeństwie, po czym – wrócić do służby, na dyżur.
Podkreślił, że niebezpieczne są także akcje ratunkowe przy ostrogach brzegowych – palikach wbitych w morze. Wyjaśnił, że woda, uderzając w ostrogi obmywa je z piasku, pozostawiając swoją florę i drobinki muszli, które potrafią dotkliwie zranić.
“Interwencje przy ostrogach są jednymi z cięższych, a niestety – ratownicy muszą je przerabiać bardzo często, mimo tego, że plażowiczom nie wolno ani na nie wchodzić, ani przy nich pływać” – mówił. “Mamy prąd, który będzie nas +dobijał+ do palików, zmienny grunt, bo przy samych ostrogach mogą być nawet dwa metry głębokości, choć niewiele dalej mieliśmy wody ledwie po kolana. Dodatkowo wir, który tam powstaje, jest w stanie wciągnąć nas pod wodę” – kontynuował ratownik.
Dodał, że w podejściu osób wypoczywających nad wodą do ratowników niewiele się zmienia. Każde upomnienie traktowane jest najczęściej jako niepotrzebne “zawracanie głowy” osobom, które przyjechały wypoczywać “i chcą to robić za wszelką cenę”.
“Słyszę często +Panie, ja tu pływam od 40 lat i jeszcze się nie utopiłem, czego pan ode mnie chce? I po co te żółte bojki?+ Tyle że one są po to, żeby wyznaczyć strefę bezpieczną, w której ratownik jest w stanie szybko dotrzeć do osoby poszkodowanej, wyciągnąć ją na brzeg i uratować” – wyjaśnił Kamiński.
Przyznał, że w pierwszych latach pracy zastanawiał się, jakimi jeszcze zachowaniami zaskoczą go wypoczywający nad wodą. “Już tego nie robię, to bez sensu. I tak zawsze będzie coś nowego” – powiedział.
“Skrajności jest wiele. Pamiętam takie zdarzenie na jeziorze Dąbie: godzina 22, trzech panów wypłynęło kajakami. Jeden dopłynął do przystani, ale że kolegów nie było, zadzwonił po służby ratunkowe. Okazało się, że ma kontakt z pozostałymi osobami, które nie wiedziały, gdzie są. Dyspozytor porozmawiał z nimi, widzieli jakieś światła, ale nie wiedzieli, gdzie się znajdują, poza tym, że w trzcinach. Na prośbę dyspozytora wysłali alarm przy pomocy aplikacji Ratunek. Dzięki temu udało się ich znaleźć – byli 200 metrów w linii prostej od przystani. Oczywiście byli pod wpływem alkoholu” – relacjonował ratownik.
Podkreślił, że ze względu na stan, w jakim znajdowali się mężczyźni – wychłodzeni, zdezorientowani i z alkoholem we krwi – można było zakwalifikować sytuację jako zagrażającą życiu “co nie zmienia faktu, że była to skrajna nieodpowiedzialność”.
Dodał, że reakcje osób wypoczywających nad wodą mogą być różne, także na lądzie – ratownicy muszą zachować ostrożność. “Kiedy sprawdzamy na przykład leżącą osobę – może to być ktoś pod wpływem alkoholu, kto nas zaatakuje, albo przeciwnie, ktoś, kto po prostu zasnął na słońcu i podziękuje nam za czujność” – mówił Kamiński.
“W ratownictwie wodnym nie ma ludzi z przypadku – to osoby, które mają misję i chcą pomagać” – zaznaczył.(PAP)
autorka: Elżbieta Bielecka
emb/ jann/
Foto: PAP/Jan Dzban